Mówiąc o Slade, mamy na myśli przede wszystkim lata siedemdziesiąte – okres triumfu brytyjskiego glam rocka i czasy, kiedy w postbeatlesowskiej Wielkiej Brytanii – a za nią, i na całym świecie – królowały zespoły i wykonawcy pokroju T. Rex, Gary’ego Glittera, The Sweet, Dawida Bowie… Zasadniczo jednak, zjawisko zwane Slade nie zniknęło z powierzchni ziemi wraz z punkową końcówką lat 70 – tych i wielką eksplozją NWOBHM na początku kolejnej dekady. Powstawszy z popiołów wraz z płytą The Amazing Kamikaze Syndrome w 1983 roku panowie Holdy, Lea, Hill i Powell kontynuowali karierę kolejnymi – tym razem już mniej znanymi niż The Amazing…, wciąż jednak stojącymi na bardzo wysokim poziomie – wydawnictwami. Podczas gdy legendy lat 70-tych – Budgie, KISS, Sabbath czy Uriah Heep z lepszym lub gorszym skutkiem usiłowały odnaleźć miejsce w nowej rzeczywistości pomiędzy heavy a glam metalem – muzyka Slade’ów nie ulegała w latach 80-tych nader drastycznym zmianom. Brzmienie stało się co prawda nieco mniej szorstkie i surowe niż w zamierzchłych początkach grupy. Wciąż był to jednak klasyczny, gitarowy hard rock z ultrachwytliwymi melodiami i urokliwymi balladami, grany z właściwym zespołowi przymrużeniem oka. Po prostu – nic dodać, nic ująć. Slade.
Płyta Rouges Gallery wydana została w 1985 roku, z Jimem Lea i Johnem Punterem za konsolą producencką. Poza “All Join Hands”, trzy pozostałe single (“7 Year Bitch” , “Little Sheila” , “Myzsterious Mister Jones”) poniosły porażkę komercyjną, a sama płyta nie powtórzyła nigdy sukcesu oczekiwanego po następczyni The Amazing Kamikaze Syndrome. Z paru powodów Rouges Gallery jest jednak zdecydowanie warta przesłuchania. Jest to przedostatni album grupy w oryginalnym składzie (nim w kilka lat po wydaniu kolejnego longplaya, You Boyz Make A Big Noize, z jej szeregów odeszli Lea i Holder), zgrabny kompromis pomiędzy ówcześnie królującym glam metalem a klasycznym stylem Slade i – przede wszystkim – kawał solidnej, dobrej muzyki.
Płytę otwiera charakterystyczny zgrzyt gitary, znamionujący początek pierwszego numeru – “Hey Ho, Wish You Well”, szybko wiedzionego przez dynamiczną gitarę i klawisze, z chwytliwym, skandowanym refrenem przewijającym się przez wszystkie partie utworu. Trudno oprzeć się muzycznym skojarzeniom riffu wiodącego “Hey Ho, Wish You Well” ze słynnym “Run Runaway”, które obok “My Oh My” przywiodło Slade ponownie na szczyt popularności dwa lata wcześniej. Ta sama sprawdzona stylizacja “celtycka” w hard rockowej oprawie czyni z “Hey Ho, Wish You Well” niemal kopię słynnego hitu z The Amazing Kamikaze Syndrome. “Little Sheila” to utwór oparty na wyważonym dialogu gitary i klawiszy, jak przystało na Slade – wesoły i zadziorny numer, również utrzymany w klimacie poprzedniej płyty zespołu. Tempa zwalnia kolejny utwór – “Harmony”, wiedziony przez nieco złagodzony śpiew Noddy’ego i prowadzone z rozmachem chórki. Dynamiczne, motoryczne “Myzsterious Mizster Jones” poprzedza kapitalne, rozbrajające “Walking On Water, Running On Alcohol”. Tak “czule” zaśpiewana “oda” do poczciwego C2H5OH mogła wyjść tylko spod mocno przymrużonej powieki samego Noddy’ego Holdera. W tle słychać przyjemne klawisze, tworzące balladowy klimat zgrabnie złamany przez dość, nazwijmy to, frywolnego “adresata” żarliwych wyznań w tekście. Dalej następuje kolejny numer jakże typowy dla Slade – pierwszy singiel, “7 Year Bitch”. To coś dla zagorzałych fanów luzackiej, frywolnej stylistyki Slade’ów z czasów wyśpiewywania utworów w rodzaju “Bangin’ Man”, upewniający niczym poprzednik, że i w tej kwestii Slade na Rouges Gallery wcale nie zamierzali spoważnieć. Nośne, chwytliwe intro wokalne otwiera następny punkt płyty – dynamiczny “I’ll Be There” , także będący – jak wszystkie utwory na albumie – utrzymany w typowej dla Slade stylistyce. Przez “Time To Rock” niesie nas dynamiczny marszowy rytm, pogwizdywanie w tle i chwytliwy, wwiercający się w mózg refren, znów jednak powtarza się tu sprawdzony schemat znany choćby z “Cum On Feel The Noize” czy “Mama Weer All Crazee Now” . Płytę zamyka patetyczny “All Join Hands”. Perełka, jeśli chodzi o ballady Slade, nazbyt jednak kojarząca się z “My Oh My” – szczególnie jeśli chodzi o partie gitary, przejścia i sam wokal w refrenie. Warto dodać, że piosenka ma zasadniczo bożonarodzeniowy charakter – kolejny raz pojawia się na świątecznej składance Crackers – The Christmas Party Album, wydanej w listopadzie 1985, czyli około ośmiu miesięcy po premierze Rouges… (tam “All Join Hands” dzieli miejsce z takimi klasykami “holiday season”, jak “Auld Lang Syne/You’ll Never Walk Alone”, “Santa Claus is Comin’ To Town” czy klasycznym Slade’owym “Merry X-Mas Everybody”). W wersji amerykańskiej, “All Join Hands” zastąpione zostało natomiast na płycie przez “Lock Up Your Daughters”, kolejny typowy “party – anthem” w historii grupy.
Rouges Gallery nie jest więc w żadnym wypadku płytą odkrywczą, nie jest to szukanie nowych muzycznych ścieżek czy jakakolwiek alternatywa w stosunku do poprzednich płyt. Rzec by się chciało – do bólu oklepany schemat, może tylko nieco wygładzony w myśl trendów lat 80-tych. Z drugiej jednak strony – kontynuowanie sprawdzonej formuły chwytliwych, skrzekliwych refrenów, dynamicznych, prostych riffów i granych z rozmachem, patetycznych, często udramatyzowanych ballad przyniosło Slade’om w drugiej dekadzie działalności trzy wspaniałe płyty w dyskografii (The Amazing Kamikaze Syndrome, Rouges Gallery, You Boyz Make A Big Noize). Środkowe wydawnictwo to po prostu kawał melodyjnego, chwytliwego hard rocka – jakkolwiek skalkowanego z poprzednich płyt, wciąż robiącego na słuchaczu ogromne wrażenie. Jeśli więc zamiast często nieudanego eksperymentowania i wynoszenia muzyki na wyboiste tory “nowości” i “alternatywy” za wszelką cenę, panowie Holder, Lea, Hill i Powell zaserwowali nam schemat sprawdzony, ale nie nudny, przy okazji racząc dawką prawdziwego rock’n’rolla granego z “przytupem i hołubcem” – co tak naprawdę można zarzucić Rouges Gallery? To po prostu kolejna udana – aż żal bierze, że jedna z ostatnich – pozycja w pełnej hardrockowych perełek dyskografii tego szczególnego zespołu.