“Metodyczna, przemyślana ewolucja…”
Czas pędzi nieubłaganie do przodu i tak od momentu, gdy poprzednim razem gościlismy na naszych łamach muzyków warszawskiego Scream Maker, minęło kilkanaście miesięcy. W tym czasie odbył się kolejny koncert ku pamięci Ronniego Jamesa Dio, którego kulisy rok temu zdradzał wokalista formacji i organizator przedsięwzięcia, Sebastian Stodolak. W następnych miesiącach Scream Maker nie tylko kontynuował intensywną działalność koncertową u boku Judas Priest czy Motörhead, ale i nie zaniedbywał pracy w studiu nagraniowym. Efektem wysiłków muzyków, duetu producentów Del Vecchio i Kordowski oraz zaangażowanych w crowdfunding fanów jest krążek zatytułowany “Back Against The World”. To właśnie od wątku albumowego rozpoczynamy kolejne przesłuchanie zespołowej reprezentacji, na nim jednak nie poprzestajemy. Michał Wrona (gitara) i Sebastian Stodolak (śpiew) opowiedzą bowiem także o doświadczeniach minionego roku i odpowiednio dużo miejsca poświęcą kolejnej edycji w hołdzie Dio, na który z miejsca zapraszamy jako jeden z patronów medialnych. Pora oddać im głos – zapraszamy do lektury!
„Back Against The World” to już trzecie spotkanie słuchaczy z Waszą twórczością, która z każdym krążkiem zyskuje. Jak Wy sami postrzegacie tę brzmieniową i stylistyczną ewolucję? Czy nowa płyta to i w Waszym odczuciu kolejny krok do przodu?
MICHAŁ WRONA: Głupio to zabrzmi, ale to szczerze wspaniała płyta. (śmiech) Minęło sporo czasu odkąd ułożyliśmy te numery tak że mam do nich rozsądny dystans i z ręką na sercu jako naprawdę fan dobrego klasowego heavy metalu mogę powiedzieć, że to dojrzałe, świetne granie. Wiedzieliśmy co chcieliśmy zrobić po płycie „Livin…” i po prostu to zrobiliśmy. Płyta jest może mniej bezpośrednia, mniej przebojowa niż poprzedniczka, ale za to bardziej spójna, głębsza i naturalnie jeszcze lepiej brzmi bo sporo się podczas pracy w studio nauczyliśmy. Metodyczna przemyślana ewolucja jest podstawą tego zespołu i droga jaką przebył np. Queensryche od albumu „Rage for Order” do „Promised Land” to jest, co do zasady, dokładnie to, o co nam chodzi w mocowaniu się z muzyką
SEBASTIAN STODOLAK: Tak, to kolejny krok do przodu i myślę, że jest to krok bardzo, bardzo duży. Z mojego punktu widzenia jako wokalisty wielkim wyzwaniem w trakcie nagrywania tej płyty była praca z Alessandro Del Vecchio, który przecież na koncie ma produkcję wokali wielu wybitnych piosenkarzy, m.in. Fergie Fredriksena czy Teda Poleya. To dało mu umiejętności, które pozwalają pracować także z takim samorodkiem i troszeczkę nieociosanym wokalistą jak ja. Myślę, że na krążku bardzo dobrze słychać, że to, co Alessandro ze mnie wycisnął, to znacznie więcej, niż udało mi się samemu wycisnąć z siebie przy okazji poprzedniej płyty „Livin In The Past”. Z mojego punktu widzenia ta płyta na pewno sygnalizuje mój rozwój wokalny i bardzo się z tego cieszę. Trochę sam sobie słodzę, ale obiektywnie rzecz biorąc zaśpiewałem lepiej, niż naprawdę potrafię – dzięki Alessandro.
Chociaż na nowym krążku nie odeszliście od klasycznego heavy metalu, w utworach takich jak choćby „Signs In The Sky” słychać także nieco lżejsze brzmienia spod znaku melodyjnego rocka. Czy podczas prac nad płytą do głosu doszły inne inspiracje, niż poprzednio, czy po prostu postawiliście na dźwiękową różnorodność?
MICHAŁ WRONA: Imponują mi albumy gdzie nie ma szablonu na zasadzie: cały album power czy speed czy glam, death itp. Nie uważam, że fani muzyki są ograniczeni i oczekują jakiejś sformatowanej mielonki, gdzie bezpiecznie, bez wychylania się, opracowane są wszystkie dźwięki na jedno kopyto, żeby tylko broń Boże słuchacze nie poczuli się zaskoczeni no a masa takich płyt wychodzi obecnie niestety. No a puśćmy sobie np. „Sin After Sin” Priest czy stare Queen czy Scorpions czy nawet wczesnego Petera Gabriela… bogactwo dźwięków i stylistyk naturalnie ze wspólnym autorskim mianownikiem. Dokładnie takie coś mi imponuje i dokładnie tak do muzyki podchodzimy my bo na tym albumie są numery zahaczające o różne dziedziny metalurgii, ale mimo to w każdym z nich słychać, że to Scream Maker.
SEBASTIAN STODOLAK: Nie chcemy być zespołem do końca „sformatowanym”, nie chcemy być zespołem, który gra tylko i wyłącznie power metal, heavy metal, hard rock… Oczywiście dominującym gatunkiem, który wykonujemy, jest heavy metal. Mimo tego nie chcemy się zamykać na inne, pokrewne gatunki i jeżeli tylko uznajemy, że jakiś utwór spełnia nasze wewnętrzne kryteria estetyczne mimo trochę innej stylistyki – staramy się znaleźć dla niego miejsce na płycie, żeby pokazać jakąś różnorodność i troszeczkę dystansu do wszechobecnego formatu muzycznego.
Skoro już o „Signs In The Sky” mowa – za mikrofonem słyszymy tu nie tylko Waszego wokalistę, ale i naszego dobrego znajomego z Włoch – Alessandro Del Vecchio. Skąd pomysł połączenia sił wokalnych Alessandro i Sebastiana? Dlaczego wybór padł na właśnie ten utwór?
MICHAŁ WRONA: Alessandro prawdopodobnie urodził się śpiewając takie numery. (śmiech) Jego głos w sposób naturalny tu pasuje i tak musiało się stać. To, moim zdaniem, znakomity wokalista który, co najcenniejsze, poza wspaniałą barwą i brawurową techniką, ma to coś czego nie kupisz, ani nie wyuczysz… czyli perfekcyjne wyczucie smaku. I wie, wręcz co do sylaby, jak zaśpiewać daną melodię, żeby było idealnie.
SEBASTIAN STODOLAK: Z oczywistych względów. „Signs in the Sky” to utwór najbardziej zbliżony stylistycznie do tego, co na co dzień wykonuje i komponuje Alessandro. Jest mu to po prostu bliskie muzycznie, stąd zaproszenie go akurat do tego utworu. Pomysł na to, żeby w ogóle na naszej płycie zaśpiewał, pojawił się natomiast spontanicznie – chcieliśmy po prostu mieć nie tylko świetnego wokalistę, ale i kogoś, kogo możemy nazwać naszym przyjacielem, na naszym nagraniu… bo to jest po prostu miłe i fajne.
Za brzmienie Waszego nowego krążka odpowiadają właśnie Alessandro oraz Radosław Kordowski z warszawskiego HearStudio. Co skłoniło Was do ponownej współpracy właśnie z nimi? Czy przynajmniej w początkowej fazie nagrań nie pojawiła się pokusa, aby tym razem połączyć siły z kimś innym?
MICHAŁ WRONA: Ten tandem rewelacyjnie sprawdził się na płycie “Livin’…” i wiedzieliśmy, że przy tym albumie efekt będzie jeszcze lepszy. Tu dodatkowo Alessandro włączył się bardzo w proces aranżacji wokali, w efekcie czego nasz wokalista śpiewa na tej płycie, i znów to głupio zabrzmi, ale naprawdę na najwyższym światowym poziomie. Jak ktoś nie wierzy niech odpali sobie numery takie jak “Godsend”, “Retribution” czy “Into the Light” …
SEBASTIAN STODOLAK: Oczywiście robiliśmy rekonesans rynkowy, żeby sprawdzić, jak wyglądają dostępni specjaliści od brzmienia i nagrywania. Koniec końców jednak zdecydowaliśmy, by postawić na sprawdzony duet i myślę, że było to rozsądne. Co więcej, znaliśmy się już z chłopakami muzycznie – w związku z tym właśnie liczyliśmy na to, że wspólnie jakoś rozwiniemy nasze brzmienia i myślę, że to się udało. Nie byłoby to do końca możliwe z kimś, kto miałby z nami współpracować od zera, bo na pewno z tymi dwoma chłopakami nadawaliśmy na podobnych falach.
W sieci hulają już single z płyty w postaci „Far Away”, „Can You See The Fire?” oraz „King Is Dead”. Czy uważacie je za szczególnie reprezentatywne dla zawartości „Back Against The World”? Które z łącznie czternastu nagrań na płycie są Waszymi ulubionymi?
MICHAŁ WRONA: „Far Away” to naturalny, bardzo komercyjny singiel, szanujący prawa rynku, co było bardzo dobrą decyzją bo leci już nawet w Polskim Radio i zyskuje nam nowych słuchaczy. „Can You See…” to ciekawy ukłon troszkę w kierunku starszych naszych fanów, natomiast „King Is Dead” to pewna nowa jakość w dorobku zespołu która w zestawieniu z „Far Away” może być wręcz szokiem. Żaden z tych numerów nie jest moim ulubionym bo są nimi kompozycje „Into the Light” i „Godsend”. Dokładnie po takie coś jak te numery powstał nasz zespół. Generalnie ten album poza „Far Away” oraz może równie przystępnym i przebojowym „All Because Of You” nie ma tzw. hitów, ale 12 ciekawych i różnych kompozycji które wzajemnie się bardzo dobrze balansują. Jeśli już ktoś chciałby nas naprawdę dobrze poznać to nalegam żeby przesłuchał ten cały album w spokoju i wtedy będzie mógł w pełni ocenić co sobą reprezentujemy jako tzw. artyści.
SEBASTIAN STODOLAK: Czy są reprezentatywne? Nie sądzę. Wszystkie utwory poza „Signs In The Sky” i balladami są co prawda osadzone w jednym gatunku, ale są raczej gdzieś pod przeciwnymi sobie ścianami tego gatunku. „Can You See The Fire” ma w sobie naleciałości z jednej strony power metalowe, z drugiej nawet progresywno-metalowe, bo mamy tam zmienny podział czy zmianę klimatu, „załamanie” w połowie utworu. Z kolei „King Is Dead” to dla kogoś coś bardzo przypominającego Iron Maiden, ale od połowy utwór staje się najcięższym, jaki kiedykolwiek skomponowaliśmy, zagraliśmy i nagraliśmy. Single są o tyle reprezentatywne, że pokazują naszą ewolucję podejścia do komponowania muzyki. Do tej pory było tak, że utwory były raczej jednorodne i jeśli był to power metal – jak na przykład „Glory For The Fools” z naszej poprzedniej płyty – to był to czysty power metal, bez żadnych wątpliwości. Jeśli był to heavy metal, jak „Spacestone” to był to bez wątpienia heavy metal. Teraz mamy „King Is Dead” i to może być uznane za heavy metal, ale można się tam doszukać także delikatnie thrashowych naleciałości; podobnie utwór „Nosferatu”.
Mówiąc o „Back Against The World”, nie sposób nawiązać jeszcze do akcji crowdfundingowej (finansowania społecznego), która zapewniła Wam część funduszy na zrealizowanie nagrań. Jednym z patronów akcji był zresztą nasz serwis. Jak sądzicie, czy tego typu sposoby finansowania artystycznych przedsięwzięć niedługo staną się powszechne? Czy w crowdfundingu tkwi przyszłość muzyki?
MICHAŁ WRONA: To fajna rzecz, ale tylko dla tych, którym się udaje taki projekt zrealizować bo żyjemy jednak w Polsce i tu tzw. krytyczna konkurencja z branży nie ma litości dla bezczelnego żebractwa i to w dodatku nieudolnego. (śmiech) Dla mnie to największy dowód uznania, jeśli obce osoby po prostu wierzą w twój projekt i ryzykują kasę, bo chcą dostać w zamian coś na poziomie. Wojtek Smarzowski w ten sposób stara się skończyć nowy film o masakrze na Wołyniu, bo zwyczajnie nie ma już kasy od producenta a wierzę, że zależy mu na najlepszym efekcie artystycznym, bo pewno bez ekstra kasy też mógłby ten film jakoś poprawnie dokończyć. Tak samo podeszliśmy my – bo chcieliśmy pokazać, że w naszym kraju zarówno muzycznie jaki i brzmieniowo można wypuścić coś na najwyższym poziomie, co nie odstaje, w rozumieniu realizacji dźwięku, od np. ostatnich płyt Saxon, Accept, Priest czy Maiden. Można naturalnie nie lubić muzyki którą gramy, ale odpal sobie nasz album na dobrym sprzęcie i porównaj uczciwie brzmienie czy choćby sposób aranżacji wokali z większością płyt metalowych z Polski z ostatnich 5 czy 10 lat naturalnie z naszej kategorii wagowej. Ta różnica po prostu kosztuje.
SEBASTIAN STODOLAK: Sądzę, że jest to po prostu narzędzie, które pozwala pozyskać dodatkowe pieniądze – tak jak w naszym przypadku. Uznaliśmy, że potrzebujemy akurat zagranicznego producenta, uznaliśmy, że brzmienie, jakie chcemy, osiągniemy tylko z nim i stąd finansowa poprzeczka bardzo się podniosła. Myślę, że bez pomocy fanów byłoby bardzo trudno nagrać ten album w ten sposób – bo oczywiście, można nagrać album po kosztach w Polsce, ale nie jest to nasza filozofia. Owszem, nie mamy nic przeciwko temu, żeby oszczędzać na nagrywaniu, ale mamy trochę inne podejście akurat do tego elementu twórczości muzycznej. Przyszłość muzyki nie tkwi w crowdfundingu dlatego, że nie można każdej płyty finansować w ten sposób – najzwyczajniej w świecie zamęczyłoby się fanów. Ma to pewien wydźwięk, jeśli chodzi o promocję – pozafinansowa sfera jest tu też istotna – ale nie przeceniałbym tego i na tę chwilę nie sądzę, że kiedykolwiek jeszcze uciekniemy się do tego sposobu pozyskiwania funduszy.
Czy sami planujecie w ramach dalszych poczynań zespołu ponownie skorzystać z crowdfundingu? Czy realizacja tego przedsięwzięcia – jeśli chodzi o jego nagłaśnianie, przebieg, współpracę z mediami – stanowiła również źródło cennych doświadczeń?
MICHAŁ WRONA: Nigdy nie mów nigdy, ale jest coś w tym, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. W Polsce gdy wystartowaliśmy z projektem crowdfunding raczkował i być może dlatego zebraliśmy bezproblemowo rekordową kwotę. Nasz zespół ciągle szuka nowych rozwiązań jeśli chodzi o promocję i zamiast odgrzewać stare kotlety być może ponownie zaskoczymy na tym polu czymś nowym i świeżym.
SEBASTIAN STODOLAK: Realizacja tego przedsięwzięcia wciąż stanowi źródło cennych doświadczeń – przede wszystkim z ludźmi i z tym, jak ludzie reagują na takie akcje. Reakcje są skrajne, od hiper entuzjastycznych po hiper nieentuzjastyczne. Dowiadujemy się, jak myśli odbiorca naszej muzyki i to jest bardzo cenne, bo moim celem jako osoby, która jest w dużej mierze odpowiedzialna za wszystkie akcje zespołu, jest wychodzenie naprzeciw naszemu odbiorcy.
Fani i przyjaciele, którzy wsparli Was w akcji crowdfundingowej, mogą szukać swoich podobizn na okładce nowego krążka. W jakich okolicznościach narodził się ten pomysł? Jak sądzicie, czy to właśnie możliwość znalezienia się na okładce płyty stanowiła szczególną zachętę dla wsparcia Waszej akcji?
MICHAŁ WRONA: To był ciekawy i oryginalny pomysł, ale nie wiem, mówiąc szczerze, czy akurat szansa pojawienia się na okładce sama w sobie determinowała udział w projekcie. Sporo osób po prostu chciało nawet symbolicznie nam pomóc nie oczekując w zamian tak naprawdę nic poza otrzymaniem w rewanżu samej płyty.
SEBASTIAN STODOLAK: W jakich okolicznościach? Spontanicznych, bo najlepsze pomysły wpadają do głowy „ot, tak” i nie są związane ze szczególnymi historiami i wydarzeniami. Po prostu rodzą się w głowie i człowiek może albo je zignorować, albo je wyłowić i zrealizować. Twarz na okładce płyty na pewno dla wielu osób jest czymś niezwykłym, bo tego rodzaju akcji, w której fundatorzy płyty znaleźliby się na tej płycie w tej formule, nigdy nie było – jest ona pionierska. Myślę, że ma to pewną wartość; osoby te wpłaciły symboliczną kwotę – bo przecież, żeby znaleźć się na okładce, trzeba było wydać minimalnie dwadzieścia złotych – a pamiątka jest na całe życie. Oczywiście dla fana, dla kogoś, kto lubi naszą muzykę, bo oczywiście ktoś, kto jej nie lubi, nie ma żadnego interesu, żeby swoją twarzą firmować to dzieło.
Owadzi kolaż ze zdjęć fanów na okładce wykonała Olga Pycia. Biorąc pod uwagę, że stanęła przed dość trudnym zadaniem – czy jesteście zadowoleni z efektu końcowego? Jak interpretujecie jej projekt, który internauci i słuchacze komentowali już po wielekroć?
MICHAŁ WRONA: Mi się nie podobała kompletnie ta idea pszczoły jako mozaiki twarzy jak pierwszy raz pojawił się ten pomysł i to nie tak, że chciałem jakieś metalowe kiczowate, tandetne tematy bo nie znoszę ich, ale po prostu nie rozumiałem do końca tej idei i jej korelacji z przesłaniem albumu. Jak w końcu to pojąłem, i zachęcam tu do własnych rozmyślań i interpretacji, to wtedy kupiłem to już bez reszty bo to bardzo inteligentna i fajna koncepcja. To naprawdę bardzo ciekawa i nieszablonowa okładka, a Olga to bardzo zdolna dziewczyna.
SEBASTIAN STODOLAK: Projekt okładki jest dziełem artystycznym, które wyszło spod ręki nieocenionej Olgi Pyci. Olga jest młodziutką, ale bardzo utalentowaną studentką Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie i ma wielką wyobraźnię. Nie mam takiego słownika, żeby móc interpretować tę okładkę w sposób obowiązujący powszechnie (śmiech), więc swoje prywatne interpretacje zachowam dla siebie.
Rok 2015 to dla Scream Maker nie tylko prace nad płytą, ale i również liczne koncerty – w tym kolejna trasa po Chinach czy supporty przed Motörhead czy UFO i Judas Priest. Jak oceniacie poprzednich dwanaście miesięcy w kontekście zespołowych przedsięwzięć i które wspomnienia i doświadczenia z tego okresu uznajecie za szczególnie cenne?
MICHAŁ WRONA: Konkurencja prawdopodobnie chce nas już zabić albo przynajmniej porysować porządnie auta (śmiech), ale sam byłbym pewno w środku wściekły jakbym to nie ja w niecały rok zagrał takie koncerty, bo dodajmy tu jeszcze Saxon, dwie trasy po Chinach, cały ten crowdfunding bez którego nie moglibyśmy nagrać za granicą nowej płyty, która jeszcze zbiera, jak na złość, bardzo dobre recenzje. Nie zamierzamy zwalniać tempa bo to zaledwie początek tego, jak wysoko mierzy ten band. Także hejterzy-koledzy… albo, zamiast szukać zabawnych wymówek, pokażcie, że jesteście lepsi, albo pijcie regularnie melisę, bo kolejny rok też nie będzie dla Was najłatwiejszy. (śmiech) A już odrobinę poważniej to najcenniejszą rzeczą z tych 12 miesięcy a być może w całym, nawet i przyszłym muzycznym życiu, było dla mnie zagranie z Judas Priest i poznanie mojego muzycznego boga Glenna Tiptona. Podobnie jak w przypadku grania numerów Maiden razem z Paulem Di’Anno no nie da się opisać tego słowami. To był nokaut i tylko ja wiem, ile to znaczy dla mnie.
SEBASTIAN STODOLAK: Koncerty to jest esencja heavy metalu. Nagrywa się płyty po to, żeby grać je na żywo, w związku z czym szansa zagrania przed takimi gwiazdami jak Motörhead, Judas Priest czy Saxon czy szansa zaprezentowania naszych utworów chińskiej publiczności jest czymś niezwykłym. Nie zdarzają się one każdemu i nie każdy być może do tego dąży, ale my przyjęliśmy taką filozofię. Uznajemy to, co robimy, za dobre – byłoby absurdem, gdybyśmy kontynuowali uznając to za słabe bądź kiepskie. Stąd też chcemy przedstawiać to odbiorcy, który ma wyrobiony gust, a na koncerty Motörhead, Saxon bądź Judas Priest przychodzą tacy właśnie ludzie. Szukamy sposobów dotarcia do ludzi, którzy według nas mogą muzycznie myśleć i czuć podobnie – a w związku z tym ludzi, którym być może spodoba się i nasza twórczość. Wspomnienia z zeszłorocznego okresu koncertowania są bardzo bogate z oczywistych względów; było tego dosyć sporo. Szczególnie cennym doświadczeniem było – jak sądzę – granie z takimi tytanami jak Motörhead czy Judas Priest. To uświadamia ci, w którym miejscu i momencie jesteś oraz jak tytaniczną pracę wykonali ci panowie, żeby być tam, gdzie są. Nie ma nawet krzty zazdrości, tylko jest podziw, bo nie dość, że przez tyle lat robią to, co robią, wykonując na żywo dosyć ambitny repertuar i robiąc to energetycznie, to jeszcze są na topie – potrafią utrzymać swoją pozycję. To wszystko jest nie lada wyczynem i inspiracją dla kapel takich, jak nasza.
W tym roku po raz kolejny zawitacie na koncerty do Chin. Ile koncertów planujecie w ramach tegorocznej trasy i jakie są Wasze oczekiwania wobec nich?
MICHAŁ WRONA: Moje oczekiwanie są zawsze podobne czyli fajna zabawa przez 3 tygodnie 24godziny na dobę i wiem, że ponownie tak to będzie tam wyglądać. (śmiech) To będzie nasza najdłuższa trasa w ogóle „w karierze”. Zakończymy ją z przytupem bo ostatnie dwa koncerty zagramy na dwóch gigantycznych, nawet jak na ten kraj, festiwalach i serio jak pomyślę kto tam zagrał rok temu a kogo nieoficjalnie teraz tam planują obsadzić jako główną gwiazdę to aż mi ciśnienie skacze. Jeśli to naprawdę będzie ten band to przysięgam że jak wrócimy sam porysuję własną hondę. (śmiech)
SEBASTIAN STODOLAK: Zawitamy i zagramy dwanaście koncertów. Oczekiwania…? Są takie, że Chińczycy są bardzo entuzjastyczną publicznością i to czysta przyjemność grać dla nich koncerty. Co więcej, dwa z tych koncertów będą niezwykłe, ponieważ będą to koncerty festiwalowe – w Suzhou pod Szanghajem i w Zhenjiang. To są dosyć spore festiwale, chociaż z tego co wiem, jeszcze nie są ogłoszone. Pojawią się na nich znane gwiazdy z Europy, więc znowu wpadnie okazja do uzupełnienia swojego muzycznego CV (śmiech). Dla mnie jednak naprawdę cenne jest to, że takie festiwale w Chinach umożliwiają dotarcie do grupy, która chłonie twoją muzykę i zostaje z tobą. My mamy fanów jeszcze z czasów naszej pierwszej chińskiej trasy sprzed dwóch lat, którzy bezustannie śledzą poczynania naszego zespołu i przyjeżdżają na koncerty w Chinach. Jest to więc wymowne i chcemy tam jeździć częściej – nie chcemy, żeby była to nasza ostatnia trasa, bo wnosi to element przygody do naszego poukładanego życia.
Bieżący rok to także Wasze występy u boku Megadeth (Power Festival) oraz Slayera (w Jarocinie). Oprócz oczywistego prestiżu i doskonałej promocji dla zespołu, jaką wagę mają dla Was podobne doświadczenia?
MICHAŁ WRONA: Ja cieszę się tu na maksa dosłownie jak mały dzieciak bo spełnię dzięki temu zespołowi kolejne szalone marzenia. Wychowałem się na wczesnych płytach Megadeth i Slayera a bezkompromisowy Dave Mustaine to główny architekt mojego ciężkiego charakteru i też paru innych rzeczy. Dodatkowo na Power Festiwalu będziemy mogli udowodnić, że zaproszenie w charakterze jedynego polskiego bandu było, wbrew opiniom paru śmiesznych miernot z „branży”, bardzo dobrym wyborem bo gramy naprawdę świetny heavy metal i przy okazji nie męczymy się na scenie. Nie ma nic lepszego dla muzyka móc pokazać własny materiał i własny zespół w który się tak mocno wierzy takiej masie ludzi bo na bank pozyskamy dzięki temu kolejnych lojalnych fanów.
SEBASTIAN STODOLAK: Tak jak już powiedziałem, dla mnie są inspirujące. Prestiż – jest oczywiście ważny, promocja też, ale dla mnie są inspirującymi wydarzeniami i pozwalają poczuć klimat, który nie do końca jest obecny na trasach, które sami byśmy organizowali. Choćby ze względu na liczebność publiczności, bo wiadomo, że Scream Maker nie jest zespołem, który gromadzi publiczność w tej skali, co wymienione (śmiech). Udziela się nam tam klimat prawdziwego rockowego święta i to trochę tak, jakby się obcowało z podręcznikiem historii w formule wniknięcia w jego karty i pojawienia się tam jako element aktywny. To jakby przenieść się w czasie i przestrzeni w miejsce, w którym dzieje się coś ważnego –niezwykłe uczucie.
Mówiąc o Waszej działalności koncertowej i planach na 2016 rok, nie sposób nie wspomnieć także o corocznym koncercie ku pamięci Ronniego Jamesa Dio. Koncercie – a właściwie koncertach, jako że planujecie mini-trasę zorganizowaną wokół tego przedsięwzięcia. Skąd pomysł serii koncertów wokół idei hołdu dla Dio?
MICHAŁ WRONA: Memoriał rośnie jak na drożdżach, strach pomyśleć o IV edycji. (śmiech) A poważniej to poprzednia edycja była naprawdę sukcesem i artystycznym i komercyjnym bo przyszła masa ludzi, mieliśmy też super recenzje bo choćby Teraz Rock nominował nas do Koncertu Roku w Polsce 2015 co reasumując skłoniło Sebastiana do stworzenia w tym roku objazdowej trasy po kraju. Co wieczór będę grał ludziom ponad 30 moich ulubionych numerów Sabbath, Dio czy Rainbow które sobie wcześniej grywałem tylko dla sąsiadów. Jak mawia nasz producent: kto jest bardziej szczęśliwy, niż ja? (śmiech)
SEBASTIAN STODOLAK: Pomysł serii koncertów ma swoje dwie główne przyczyny. Po pierwsze, przygotowanie repertuaru na koncert w hołdzie Dio to jest przygotowanie trzydziestu utworów. To bardzo długie, wymagające próby, bo nie są to proste utwory, zwłaszcza jeśli mowa o tych z okresu Rainbow. Wobec tego granie jednego koncertu to trochę para w gwizdek. Stwierdziliśmy, że warto, skoro już tyle czasu i pracy poświęcamy na przygotowania, zagrać tych koncertów więcej. Kolejna sprawa, że przecież Warszawa nie jest centrum wszechświata i dlaczego Memoriał nie miałby odbywać się w innych miastach…? Nie mam pojęcia. Myślę, że trzeba by demokratyzować w tym względzie polską mapę koncertową (śmiech).
Formuła tych koncertów nie zmienia się – nadal będą towarzyszyć Wam goście specjalni z Polski i zagranicy. Przypomnijcie, kogo między innymi zobaczą i usłyszą wraz z Wami na scenie uczestnicy kolejnych koncertów w hołdzie Dio.
MICHAŁ WRONA: Zagram na scenie z najlepszym polskim gitarzystą heavy metalu i moim idolem w jednej osobie czyli Wojtkiem Hoffmannem… Come on!!!
SEBASTIAN STODOLAK: Mówiąc szczerze, lista ewoluuje, wobec czego warto być na bieżąco i zaglądać na facebookową stronę koncertu oraz dedykowane mu wydarzenie. Tam informujemy o gościach. Myślę, że Alessandro pojawi się jeśli nie na dwóch, to przynajmniej na jednym, warszawskim koncercie. Do Warszawy przyjadą między innymi Wojtek Hoffmann i Tomek Struszczyk z Turbo. W kontekście pozostałych koncertów na pewno ciekawostką będzie to, że pojawią się damskie głosy w dosyć dużej liczbie – w Krakowie będzie Alda Rei z Livin Fire, w Olsztynie będzie Agnieszka Żmijewska z The Wheeler’s Band, w Gdańsku będzie Mila Szymańska z Setin. Myślę, że zaprezentuje się bardzo ciekawy skład i sprawi to, że każdy koncert tego Memoriału będzie inny. Warto dodać, że na wszystkich tych koncertach zagra z nami Piotrek Sikora, czyli Voltan – klawiszowiec Exlibris i Jasiek Popławski, wokalista The Kroach. Nie ukrywam, że dla gardła tak niewprawnego jak moje śpiewanie trzech koncertów z rzędu po trzydzieści utworów i przez trzy godziny każdy oznacza natychmiastowy zgon (śmiech) i utratę możliwości śpiewania na dwa tygodnie. Potrzebowałem kogoś, kto kocha Dio i kto chciałby mnie trochę odciążyć, w związku z czym dzielimy się repertuarem fifty-fifty. Jasiek ma bardzo fajny głos – także dla niego i dla Voltana warto na te koncerty przyjść.
Niedawno ujawnione przez Was nagranie „Gates Of Babylon” z próby brzmi obiecująco – czy w ramach trzeciej już edycji koncertu ku pamięci Dio możemy spodziewać się repertuarowych niespodzianek i innych utworów z repertuaru Mistrza, po które dotąd nie sięgaliście?
MICHAŁ WRONA: Będzie masa niespodzianek, masa fajnych ludzi i zapewniam, że warto wpaść. A jak przy okazji jesteście wielkimi fanami Viviana Campbella z czasów pierwszych 3 płyt Dio to już widzimy obowiązkowo.
SEBASTIAN STODOLAK: Co do repertuarowych niespodzianek – tak, ponieważ zagramy 30-40 procent innego repertuaru, niż w zeszłym roku. Przede wszystkim takim gwoździem programu jest cała płyta „Heaven & Hell” Black Sabbath, odegrana od początku do końca w kolejności płyty – z różnymi wokalistami oczywiście. Myślę, że jest to smaczny kąsek.
Pytam o niespodzianki, ponieważ niedawno zamieściliście w sieci cover „Last In Line” – nagranie pochodziło z jednego z Waszych niedawnych koncertów akustycznych. Czy planujecie takie akcenty wcielić w życie także w trakcie kolejnych koncertów w hołdzie Dio, na przykład wplatając w nie sety akustyczne?
MICHAŁ WRONA: Mówiąc szczerze wolę koncerty konwencjonalne gdzie i ja i publika raczej jesteśmy mobilni… no, ale takie akustyczne granie też ma pewien fajny klimat bo zupełnie inaczej aranżujemy nasze numery i być może potrzeba mi czasu żeby lepiej się odnaleźć w tej krzesełkowej formule. Ostatnie koncerty wynikały z tego że nasz basista pojechał się lenić na 3 tygodnie gdzieś na plażę a nam się chciało gdzieś grać. (śmiech)
SEBASTIAN STODOLAK: Nie sądzę, że na koncertach dla Dio akustyczne aranżacje utworów, które nie były oryginalnie akustyczne, by się sprawdziły. Ludzie oczekują mniej więcej wiernego odtworzenia oryginału – wiadomo, że wokalista nigdy nie będzie Dio, ale czysto muzycznie i instrumentalnie rzecz biorąc, to raczej formuła elektryczna. Nie mówię jednak nie, może jeden utwór w tej formule akustycznej także zagramy… Muszę się zastanowić – właściwie poddałaś mi teraz pomysł (śmiech).
Jak było już wspomniane, w planach jest także odegranie przez Was i zaproszonych gości całości płyty „Heaven And Hell” Black Sabbath z czasów, gdy mikrofon w zespole dzierżył Ronnie James Dio. Dlaczego właśnie tę płytę zamierzacie odegrać od pierwszego do ostatniego dźwięku?
MICHAŁ WRONA: Z płyt Sabbath wolałbym odegrać album „Mob Rules” bo jest znacznie lepszy no ale to „Heaven and Hell” ma etykietkę tej kultowej, najbardziej popularnej płyty którą naturalnie sam też bardzo lubię. Moim zdaniem najbardziej ekscytujący okres w karierze Dio to dwie pierwsze solowe płyty bo to jest dopiero równy i jakościowy materiał i kto wie może w przyszłości to je odegramy w całości…
SEBASTIAN STODOLAK: Od jakiejś płyty trzeba było zacząć! Mam nadzieję, że każdy kolejny Memoriał – jak Bóg da i jeśli będziemy mieć energię, siłę i zdrowie, żeby je organizować i kontynuować – będzie zawierał w sobie taką całościowo odegrana płytę. Tyle, że będzie to inna płyta – może jakaś Rainbow, może coś z solowego Dio, może kiedyś Elf… choć to ostatnie w bardzo dalekiej perspektywie (śmiech). Jeśli natomiast chodzi o „Heaven And Hell” – to chyba najbardziej znany album Black Sabbath z Dio, w związku z czym to trochę oczywisty strzał.
Po dwóch edycjach koncertu ku pamięci Dio macie już rozeznanie w kwestii organizacji takiego przedsięwzięcia, współpracy z mediami czy odzewu ze strony publiczności. Jak oceniacie z tej perspektywy dwa poprzednie koncerty i czy to ich sukces zachęcił Was do kontynuacji?
MICHAŁ WRONA: Memoriał w sensie organizacyjnym to dziecko Sebastiana i na bank kosztuje go to sporo wolnego czasu no ale tak myślę sobie, że Dio by na pewno tego chciał. (śmiech) Pedagogicznie to super rzecz zwłaszcza dla np. młodych fanów ciężkiego grania, zaczynających przygodę z tą muzyką od popularnych obecnie zespołów typu Sabaton czy Powerwolf nie mówiąc o moich ulubionych fanach black metalu itp. bo mogą doznać tzw. szoku bojowego i przekonać się na własne uszy jak poziom miała muzyka metalowa w czasach dorastania ich rodziców. (śmiech)
SEBASTIAN STODOLAK: Sukces mierzy się różnymi miarami. Gdybyśmy mieli mierzyć sukces obu tych edycji miarą finansową czy materialną, zapewne zamiast organizować koncerty Dio, roznosilibyśmy ulotki albo robili inne rzeczy, które przynoszą pewne pieniądze. Natomiast w związku z tym, że Dio nie jest postacią w Polsce bardzo znaną – w odróżnieniu chociażby od Jona Lorda, który konotowany jest z zespołem Deep Purple, o wiele bardziej znanym niż Dio czy nawet niż Black Sabbath – bardzo trudno jest dotrzeć do osób, które nie tylko Dio znają, ale chciałyby także przyjść na jego memoriał. Jednak gdy już te osoby przychodzą, to wynagradzają ten trud po wielokroć, bo są to z reguły zagorzali fani Dio, znający na wylot jego repertuar. To sama przyjemność obcować z takimi ludźmi. Jeśli chodzi o współpracę z mediami, to muszę z przykrością przyznać, że oceniam ją na trzy minus w skali szkolnej. To dlatego, że niewiele mediów – czy to rozgłośni radiowych, czy to gazet, czy portali internetowych – naprawdę przykłada się do kwestii patronatu i realizacji zobowiązań, bo przecież nikt nie jest z tego rozliczany. Z reguły nie podpisuje się żadnych realnych umów w tym względzie, więc dużo zależy od indywidualnego wkładu danego redaktora. Muszę pochwalić Hard Rock Service, bo tak szybkich reakcji na newsy związane z objętymi patronatem wydarzeniami trudno oczekiwać po jakimkolwiek innym medium, nawet internetowym. Tutaj ważną rolę odgrywa czynnik pasji… Mam jednak nadzieję, że cała sytuacja się poprawi i zaczniemy być poważnie traktowani. Staram się rezygnować ze współpracy z mediami, które nie zrealizowały ustaleń patronackich, a także egzekwować ustalenia, które są poczynione. Nie mogę użyć jednak do tego żadnych metod poza zwykłym, mailowym przypomnieniem. W związku z tym dobra wola też tutaj jest istotnym czynnikiem. Na szczęście sądzę, że akurat medialna reklama Dio – być może wbrew wysokiemu mniemaniu niektórych mediów o sobie – nie jest aż tak skuteczna. Najskuteczniejsze jest bezpośrednie dotarcie, jak się okazuje, poprzez Facebooka lub pocztą pantoflową i być może trochę plakatami rozwieszonymi na mieście niż poprzez media…
W ramach mocnego akcentu finałowego w imieniu Hard Rock Service jako jednego z patronów poproszę Was o zaproszenie naszych czytelników na koncerty poświęcone pamięci Ronniego Jamesa Dio – „King of Rock’n’Roll”…
MICHAŁ WRONA: Po prostu bierzcie ziomali i wpadajcie. Może i będzie kiepsko, ale przynajmniej zagramy nieczysto (śmiech).
SEBASTIAN STODOLAK: Serdecznie zapraszam na wszystkie sześć koncertów, jeśli tylko macie czas, ochotę i trochę grosza, żeby objechać Polskę… A jeśli nie, to wybierzcie ten, który jest najbliżej Waszego miejsca zamieszkania, ponieważ koncerty Dio są niepowtarzalne. Są one zorganizowane tylko dlatego, że muzycy, którzy są za tę organizację odpowiedzialni, kochają tego wykonawcę. My jako Scream Maker i każdy wykonawca zaproszony na Memoriał musi wykazać się nieskazitelnie czystą miłością do Ronniego Jamesa Dio (śmiech). To jest podstawowy wymóg. Nie wystarczy dobrze śpiewać – czasami można śpiewać troszeczkę gorzej – ale jeżeli ma się dobrą wolę, to jest najważniejszy czynnik. Co więcej, Memoriały Dio to pewnego rodzaju święto. Tam nie ma atmosfery stypy, tylko atmosfera radosnego wspomnienia. Nie będę zachwalał muzyki Ronniego, bo nie musi być zachwalana – ona sama się broni i obroniła po wielokroć. Mówimy w końcu o utworach Rainbow, Black Sabbath czy Elf, czyli tych wybitnych zespołów, które zapisały się w annałach muzyki rockowej i metalowej. Kto nie chodzi na takie koncerty, wiele traci – zapraszam serdecznie!
Czy chcielibyście dodać coś jeszcze na koniec naszej rozmowy?
MICHAŁ WRONA: Żyjemy w dynamicznych czasach gdzie wszyscy szybko się nudzimy bo ciągle coś się dzieje i w efekcie próbujemy wszystkiego po łebkach, ale mimo to zachęcam czytelników do przesłuchania w spokoju naszej nowej płyty. Całkiem możliwie, że może się komuś nie podobać nasza taka pewność siebie czy prowokacyjny ton, ale w środku jesteśmy jako zespół bardzo samokrytyczni jeśli chodzi o komponowanie. Ten materiał przygotowaliśmy głównie dla siebie bo sami jesteśmy fanami dobrej muzyki a nie dla kasy czy taniej popularności – dzięki temu macie gwarancję, że to najlepsza rzecz na jaką nas stać. Stay heavy!!