Muzyka jest moim celem…
Rok 2015 był dla zespołu CETI oraz jego lidera – Grzegorza Kupczyka – wyjątkowo intensywny. Już w styczniu formacja ta ruszyła w trasę koncertową promującą wydany pod koniec 2014 roku album Brutus Syndrome. Trasę Sons of Brutus Tour śledziliśmy zresztą od dnia jej styczniowej inauguracji w Sali Wielkiej Zamku w Poznaniu. Minionych dwanaście miesięcy to także jubileuszowa płyta From Vault to Universe, kolejna odsłona koncertu symfonicznego Akordy Słów, występ przed Deep Purple czy poboczne projekty i przedsięwzięcia prowadzone równolegle z działalnością zespołu. Rok 2016 zapowiada się dla CETI równie ciekawie – wystarczy wspomnieć choćby zaplanowane na pierwszą połowę roku zagraniczne koncerty czy fakt powstawania materiału na kolejny studyjny album zespołu. Stąd też w przeprowadzonej niedawno kolejnej rozmowie z Grzegorzem Kupczykiem nie zabrakło ani szczerej refleksji na temat minionych dwunastu miesięcy w działalności CETI i jego życiu artystycznym, ani też kwestii planów na najbliższą przyszłość.
Poprzednio rozmawialiśmy mniej więcej w połowie trasy koncertowej Sons Of Brutus Tour. Patrząc już z pewnej perspektywy na tę trasę i płytę Brutus Syndrome, czy uważasz je za ważny etap dwudziestu sześciu lat działalności CETI? Czy w jakimś sensie wytyczają one kierunek dla Waszych działań w przyszłości?
GRZEGORZ KUPCZYK: Jak najbardziej! Zespół przede wszystkim z ogromnym powodzeniem pokazał, jak można prezentować polską muzykę rockową. Nie mam na myśli death metalu, bo w tym gatunku mamy dwa niedoścignione i reprezentacyjne zespoły – Vader i Behemoth. Ale w dziale z napisem hard & heavy napewno pozamiataliśmy. To był i jest nadal niezły dopalacz!
Oprócz trwającej przez cały 2015 rok trasy Sons Of Brutus Tour, w zeszłym roku wystąpiłeś także m.in. na zaproszenie Ani Rusowicz w ramach projektu Flower Power na Przystanku Woodstock. Jak wspominasz tamten występ i panującą na festiwalu atmosferę?
GRZEGORZ KUPCZYK: To były wspaniałe chwile. Jeden z najwspanialszych koncertów w moim życiu. Ania to cudowna i zjawiskowa osobowość. Podobnie jej muzycy, jak i ci których zaprosiła do udziału w tym gigu. Znamy się wszyscy doskonale i przyjaźnimy się. Atmosfera była tak przyjazna i wesoła, że aż trudno uwierzyć, że tak może być wśród muzyków polskich.
Co sądzisz o samej idei Przystanku Woodstock?
GRZEGORZ KUPCZYK: To dobry pomysł. Za czasów poprzedniego systemu też były od czasu do czasu imprezy niebiletowane i miało to swój urok i wydźwięk. Teraz tych imprez – imprez niebiletowanych – jest za dużo i niszczą one rynek. Natomiast Przystanek Woodstock ma inny, międzynarodowy i wolnościowy wydźwięk. Poza tym uważam, że impreza tego typu i z takim rozmachem ma ogromne znaczenie budujace dla polskiego przemyslu muzycznego i dla kultury.
Po serii letnich występów CETI zagrało przed Deep Purple, odbyła się także piąta już odsłona koncertu symfonicznego Akordy Słów. Dlaczego właśnie tak zdecydowaliście się uwieńczyć obchody swojego ćwierćwiecza?
GRZEGORZ KUPCZYK: Postanowilismy zrobic to nietuzinkowo. Nie chcieliśmy zrobić czegoś, co robi większość polskich zespołów… zaznaczam – większość, nie wszyscy, ponieważ zaraz pojawią sie komentarze, że wszystkich obrażam (śmiech). Są oczywiście wykonawcy, którzy potrafią robić tego typu podsumowania z klasą. Myśmy właśnie tak to zrobili. Czyż można sobie wyobrazić lepsze zakończenie podsumowania 25 lat działalności jak występ z Orkiestrą symfoniczną, nastepnie koncert wspólnie z legendą na specjalne zaproszenie i jeszcze do tego podwójny, wspaniale wydany album płytowy z tej okazji?
Z pewnością trudno o lepsze podsumowanie. Kolejną płytą z Twoim udziałem, która ujrzała światło dzienne w zeszłym roku, było polskojęzyczne wydawnictwo węgierskiego zespołu Hungarica Przybądź wolności. Jak doszło do współpracy między Tobą, a muzykami formacji?
GRZEGORZ KUPCZYK: Udział w tym przedsięwzieciu zaproponował mi mój wieloletni druh Jacek Adamczyk. Bardzo ucieszyło mnie to, że będę pracował z Węgrami. Mam wiele sentymentu do tej nacji. Po ustaleniach między nami i managementami doszlo do nagrania materiału – no i mamy płytkę wspólną.
20 listopada, w dniu Twoich urodzin, ukazało się jubileuszowe wydawnictwo zespołu CETI From Vault To Universe. Według jakiego klucza dobieraliście utwory, które znalazły się na dwóch krążkach wydanych pod tym tytułem?
GRZEGORZ KUPCZYK: Przede wszystkim konsultowaliśmy ten zestaw utworów z Metal Mind Productions. Mieliśmy też oczywiście swoje propozycje, jednak podeszliśmy do tematu nietradycyjnie – a mianowicie postanowiliśmy zamieścić kawałki, które albo nie były dotąd prezentowane oficjalnie, albo też według naszej opinii mogą pokazać zespół CETI od nieco innej strony. Także tej bardziej kameralnej, akustycznej. Nie postawiliśmy na tani poklask i tak na przykład na tym albumie nie ma największego przeboju CETI “Na progu serca”. Dlaczego? A dlatego, że był już prezentowany na wielu innych albumach, zarówno rocznicowych, jak i innych.
W kontekście tej płyty najczęściej pytają padania o zawarte na płycie bonusy w postaci utworów Turbo. Ja przekornie zapytam o koncertowe covery. Na przestrzeni lat wykonałeś ich wiele, dlaczego więc tu wybór padł na “Don’t Fade Away” oraz “Tears In Heaven”?
GRZEGORZ KUPCZYK: Prawdę mówiąc sam nie wiem, nie pamiętam (śmiech). “Tears…” na pewno dlatego, że nie znalazło się to wykonanie nigdy dotąd na żadnej innej publikacji.
Rok 2015 to także okres Twojej działalności w ramach super-grupy Wieko. Wraz z początkiem nowego roku wydałeś oficjalne oświadczenie, w którym zadeklarowałeś zakończenie tej współpracy. Co wniosła ona do Twojego życia artystycznego?
GRZEGORZ KUPCZYK: Niestety, wniosła owszem… ale raczej niepozytywne doświadczenie. To była pomyłka i traktuję to jako osobistą porażkę. Okazało się bowiem, ze ciągle mam w sobie naiwność dziecka chyba… To ludzie absolutnie nie z mojego świata, podobnie jak ja nie z ich. Zapowiadane to było jako projekt ludzi, którzy nie mówią o pieniądzach i chcą się bawić. Okazało się coś zgoła innego. Nie dość, że pewna osoba chciała mną dysponować według swoich “widzimisię” i narzucać swoją wolę, to jeszcze ciągle słyszałem co, za ile i czemu tak drogo. Ciągle słyszałem o kosztach i innych sprawach finansowych. Mnie nie można kupić. Pieniądze są dla mnie środkiem, nie celem. Nie lubię ich, a fakt konieczności zarabiania ich i posiadania wynika wyłącznie z uwarunkowań społecznych i socjalnych. Tak więc po radości zabawy pozostał niesmak i siniak na… (śmiech) Ja mam wszystko, co mi do życia jest potrzebne i więcej nie jest konieczne. Muzyka jest moim celem. Doszło także do ciągłego torpedowania prawie wszystkiego, co muzycznie jest poza zespołem, o którym rozmawiamy… stało się to chorobliwą obsesją. Arogancja i brak trzeźwego spojrzenia oraz uporczywe niekontaktowanie się z moim managerem doprowadziło do sytuacji patowej – a ci, którzy mnie znają, wiedzą doskonale, że jestem dość niezależny i nie pozwalam sobie na to, aby ktoś dysponował mną wbrew mojej woli. Prawdę mówiąc, już po drugiej turze prób wiedziałem, że ten projekt w układzie ze mną jest skazany na porażkę i właściwie już wtedy należało to zakończyć. Jednakże zobowiązałem się do pewnych spraw i uznałem za stosowne dokończyć temat.
Jak odnajdywałeś się w repertuarze grupy, utworach zawartych na płycie Błękitny dym?
GRZEGORZ KUPCZYK: Tragedia! Dochodziło do absurdalnych sytuacji, gdy nie mialem mozliwości kontaktów z tekściarzami, którzy notabene pisali jakieś straszne pierdy. Oczywiście na dziewiętnaście piosenek ze trzy, może cztery są mniej grafomańskie, ale to tylko pogłębia dramat. Nie miałem żadnego wpływu na aranżacje, na przebieg – a co za tym idzie, na interpretacje – linii melodycznych, co z kolei spowodowało totalny brak energii. Najbardziej szokujące jest to, że nie mogłem zmienić linii melodycznej, ale tekściarze mogli, naciągając je do swoich wypocin. Na płycie jest jeden doskonały tekst “Pierwsza miłość” i dwa autorstwa Głowacza (Staszek Głowacz – wokalista, kompozytor, autor tekstów – przyp. red.) Ten napisał świetnie, ale za mało niestety… Nie miałem też wpływu na kolejność utworów na płycie, na wygląd okładki, nie dostałem niczego do konsultacji. Tzw. “biuro polityczne” (co za ironia i jakie skojarzenia z przeszłością!…) samo decydowało o wszystkim lub o wiekszości, w przekonaniu o swojej nieomylności. Spowodowało to takie wtopy, jak na przykład w podziękowaniach ode mnie kierowanych do Darka Świtały (redaktora naczelnego Metal Hammer – przyp. red.), gdzie na okładce widnieje nazwisko Witała… Gdybym dostal to do wglądu, to by tej wtopy nie było. Podobnie było z programem koncertowym – tu także nie miałem możliwości ingerencji. Jak więc mógłbym czuć się dobrze w tym układzie? Nie – nigdy więcej… Nie identyfikuję się w żadnym stopniu ani z tym projektem, ani też z materiałem zawartym na tym albumie. Tam nie ma Kupczyka, tam jest “odtwarzacz”, mechaniczne wykonanie manufaktury. Paradoksalnie, najmniej na tej płycie podoba mi się właśnie strona wokalna.
Jak publiczność na koncertach odbierała zespół Wieko, zarówno w repertuarze autorskim, jak i wykonywanych przez Was coverach?
GRZEGORZ KUPCZYK: Bardzo fajnie. Wiesz, jaki jestem na koncertach i znasz mnie. Wiesz, że gdy wychodzę na scenę, świat zmienia kolory. Jest odjazd, zabawa, odlot. Energia, którą wysyłam, musi przeniknąć każdego – taki jestem…Tak więc odbiór byl fajny. Zawsze przeze mnie musiała być “sprzedana” impra.
Kończąc zeszłoroczne wątki – na łamach wielu serwisów, w tym także i naszego, ukazały się ostatnio roczne zestawienia najlepszych płyt. Które wydane w 2015 roku albumy uznajesz za szczególnie udane jako słuchacz?
GRZEGORZ KUPCZYK: Głównie The Purple Album Whitesnake, AC/DC (naszemu rozmówcy chodzi prawdopodobnie o najnowszy album Rock Or Bust australijskiej formacji, wydany jeszcze w 2014r. – przyp. red.) i Def Leppard.
Teraz wyjrzyjmy nieco w przyszłość. W 2016 roku ma się ukazać kolejny album CETI. W jednym z niedawno udzielonych wywiadów ujawniłeś zresztą jego tytuł – Snakes Of Eden. Jaka myśl przewodnia za nim stoi?
GRZEGORZ KUPCZYK: (śmiech) Tak, wygadałem sie z tytułem… (śmiech) Cofamy się tekstowo (w każdym razie jest taki zamysł) do czasow wcześniejszych, niż czasy Brutusa. Postaramy się dotrzeć do korzeni grzechu i zajrzeć w głąb ludzkiego istnienia.
Czy pod względem muzycznym możemy spodziewać się kontynuacji Brutus Syndrome, czy też zamierzacie poeksperymentować?
GRZEGORZ KUPCZYK: Stanowczo kontynuacja. Produkcją nagrań, jak poprzednio, zajmie sie Mariusz Piętka (MP Studio), a szatą graficzną – tak samo – Piotr Szafraniec. Materiał wyda znów Metal Mind Productions.
Poprzednia płyta została entuzjastycznie przyjęta zarówno przez słuchaczy, jak i recenzentów. Czy więc w przypadku zespołu z takim doświadczeniem scenicznym i studyjnym, jak CETI, można mówić o wysoko podniesionej poprzeczce?
GRZEGORZ KUPCZYK: Tak…. To jak na siłowni. Gdy ćwiczę i pokonuję pewne bariery, to co jakiś czas podnoszę poziom trudności i pokonuję samego siebie. Najczęściej z sukcesem. Tu mam nadzieję, że będzie tak samo. Rozwijamy się, ale w tym dobrym i rozsądnym znaczeniu tego słowa. Nie eksperymentujemy, a układamy klocki – tyle, że jeszcze doskonalej (śmiech).
Oprócz prac nad płytą macie w planach także koncerty – głównie za granicą, w Niemczech, na Węgrzech czy w Holandii. Czy przygotowujecie na te okazje jakieś repertuarowe niespodzianki?
GRZEGORZ KUPCZYK: Tak, ale to jest w strefie ustaleń. Jest kilka opcji, ale ostateczne ustalenia zostana podjęte na tydzień przed wyjazdem.
Kiedy możemy spodziewać się pierwszych konkretnych wieści dotyczących nowego studyjnego wydawnictwa zespołu?
GRZEGORZ KUPCZYK: Materiał muzyczny planujemy zarejestrować na wiosnę 2016, tak aby MMP mogło przygotować spokojnie promocję na listopad i aby płyta znalazła sie na półkach już na Wigilię.
Naturalnym jest pytać Cię o kwestie stricte muzyczne, mniej uwagi poświęca się jednak Twojej działalności pozaartystycznej. Co jakiś czas wracasz na antenę radiową – ostatnio na falach stacji Pro-Radio. Czy w ramach audycji “Rockowe nuty Grzegorza Kupczyka” zamierzasz, jak wcześniej, promować przede wszystkim młodą polską scenę rockową?
GRZEGORZ KUPCZYK: Tak, zawsze to robię. Polska muzyka rockowa zasługuje na to. Jestem zawsze otwarty i chętnie pomagam także młodym zespołom i wykonawcom działającym jako soliści bez względu na rodzaj wykonywanej muzyki… no, może bez disco polo (śmiech).
Z szeroko pojętym dziennikarstwem muzycznym masz styczność – zarówno w życiu artystycznym, jak i np. działalności radiowej – przez ponad trzy dekady. Jak sądzisz, w jakim kierunku obecnie rozwija się dziennikarstwo muzyczne w Polsce? Czy upowszechnienie się dziennikarstwa internetowego przyniosło temu rzemiosłu więcej złego, czy dobrego?
GRZEGORZ KUPCZYK: Niestety zlego… Są oczywiście dziennikarze z klasą, ale to tak jak w piosence… “śpiewać każdy może, trochę lepiej lub trochę gorzej”… Niestety zbyt dużo aktualnie jest tego “gorzej”.
Czy chciałbyś dodać coś na koniec naszej rozmowy?
GRZEGORZ KUPCZYK: Chyba nie. Po prostu wszystkich serdecznie pozdrawiam!