Właściwie trudno recenzować płytę, która nie dość, że w krótkim od wydania czasie stała się kwintesencją twórczości nagrywającego ją zespołu, to jeszcze równie szybko dorobiła się kultowego statusu. Nikomu zainteresowanemu polskim rockiem lat ’80 nie trzeba przecież przedstawiać ani zespołu, ani słynnej białej płyty z zamaszystym logiem OZ (której podpisywanie w Warszawie swego czasu wzbudziło wręcz zamieszki na ulicach). Legendarny jest także skład, który ją nagrywał (Jaryczewski, Łuczaj – Pogorzelski, Kania oraz Mścisławski i Szlagowski, którzy pomiędzy sesjami nagraniowymi do płyty przeszli do Lady Pank – stąd też udział Ciempiela i Coganianu w kilku numerach). Słowem – pierwszy longplay OZ to coś, czego grupa nie powtórzyła już nigdy potem ani z Jarym, ani z kolejnymi wokalistami – były płyty przeciętne, były i znakomite, nic jednak nie wryło się w pamięć tak, jak legendarna “dziesiątka” z debiutu, do dziś ogrywana przynajmniej w połowie na koncertach zespołu.
“Jedynka” OZ rozpoczyna się dość charakterystyczną dla stylu zespołu zagrywką – jest lekko, melodyjnie, z nieco Stonesowskim klimatem. To pierwszy numer na płycie, zatytułowany “Odmienić los”, kawałek ze zdecydowanie pozytywnym przekazem, choć w gruncie rzeczy opisujący całkiem niewesołą rzeczywistość młodego człowieka. Od tej szarej, smętnej codzienności zespól proponuje ucieczkę w utworze kolejnym – to słynne “Party”, do dziś absolutny pewniak na koncertach grupy. Słynny chórek na początku, idealnie wpasowujący się w styl muzyki Oddziału, i znów tematyka bliska nie tylko słuchaczom udręczonym siermiężną PRL-owską rzeczywistością, ale i każdemu, kto z utęsknieniem wyczekuje weekendowego szaleństwa przez cały tydzień harówki. Gitary świetnie współpracują z sekcją rytmiczną – bas i perkusja także bez zarzutu. I legendarny już skandowany refren “zróbmy więc prywatkę, jakiej nie przeżył nikt…” Kolejny numer to już w stu procentach odwołanie do rock’n’rollowej kliszy – swego czasu jego tekst wzbudzał spore kontrowersje, narażając się obrońcom moralności widzącym w nim upadek wszelkiej przyzwoitości i skrajny dekadentyzm. “Zabijać siebie” należy do moich absolutnych faworytów na płycie – nieco przyśpieszenia, dynamiczna zagrywka na początek i Jary – tu śpiewający wciąż ze swoją charakterystyczną manierą, jednak w sposób trochę agresywniejszy, niż w poprzednich utworach. Solówka jest również typowo “stonesowska” – krótka, energicznie zagrana, pasująca do chwytliwego refrenu i nie mniej charakterystycznego dla numeru chórku pełniącego rolę wstępu. Outro stanowi w tym miejscu instrumentalny popis zespołu – perkusja i bas brzmią tu odpowiednio dynamicznie, współgrając z brzmieniem gitar. Numer czwarty zdecydowanie zwalnia tempa – to “Obudź się”, najbardziej do dziś znana ballada zespołu i utwór, do którego od najdawniejszych czasów mam ogromny sentyment. Gitara brzmi tu leniwie, wręcz lirycznie; bas pobrzmiewa gdzieś w tle… Refren przyspiesza, dodając całości poweru, by znów po chwili nieco “zwolnić obroty” w kolejnej zwrotce. Również tekst – tym razem swego rodzaju storyteller – i melodyjna, kunsztowniejsza niż zazwyczaj solówka należą do najbardziej udanych na całym wydawnictwie. “Jestem zły”, również zagrany w tradycyjny, zachowawczy sposób, to reminiscencja porannego kaca po szalonej imprezie. Opowieść o “syndromie dnia >>po<<” poprzedza słynną “Andzię” – “Andzia i ja”, niegdyś odarta przez cenzorów z pierwotnego znaczenia, w “czystej” wersji wydaje się być zwyczajną piosenką o miłości. Ot, facet spotkał dziewczynę, a przygoda z serii “na jedną noc” okazała się być czymś znacznie poważniejszym, co zawładnęło jego światem… Wszyscy jednak wiemy, o czym według zamierzeń twórców miał mówić ten numer – zresztą, opowieść o “Andzi-Gandzi” wyrosła już na jedną z największych legend i klechd Oddziału Zamkniętego, powtarzaną bez przerwy i przy najrozmaitszych okazjach. “Twój każdy krok”, gorzki komentarz na temat społeczeństwa, prezentuje świetne dialogi pomiędzy sekcją rytmiczną a gitarą wiodącą, przechodzące w znakomite solo, i znów charakterystyczny dla OZ prosty, “urywany” riff. Ósmą pozycję na debiucie zajmuje kompozycja znacznie bardziej idylliczna, jeżeli chodzi o przekaz – “Ich marzenia”, zaczynające się charakterystycznym intrem na basie, do którego dochodzą miarowe uderzenia perkusji, stanowiące przez połowę pierwszej zwrotki jedyne tło i akompaniament dla śpiewu Jarego. Dopiero potem włączają się do gry charakterystyczne “Oddziałowe” gitary. Utwór zawiera również typowy dla stylu zespołu refren – śpiewany przez zespół na całe gardło, i skandowany potem na koncertach przez tłumy fanów. Ewidentnie widać więc, że muzyka OZ przygotowywana była “pod koncerty”, nie zaś z myślą o emisji radiowej i nabożnym odtwarzaniu płyt w domowym zaciszu – praktycznie każdy numer zamieszczony na płycie w zdynamizowanej jeszcze wersji “na żywo” to gwarant udanej zabawy pod sceną. Wróćmy jednak do płyty – “Na to nie ma ceny”, przedostatni na płycie kawałek, o podobnej jak “Twój każdy krok” tematyce, znów wybija się znakomitymi chórkami i melodyjnością. Debiut OZ finiszuje “Ten wasz świat” – gorzki i mroczny tekstowo utwór o piekle nałogów i frustracji, który odznacza się szybkim, niemal galopującym tempem i charakterystycznym refrenem.
Pierwsza płyta Oddziału Zamkniętego, wydana nakładem Polskich Nagrań w 1983 roku i nagrywana w aż trzech różnych sesjach – zachowuje zaskakującą spójność i nieprzemijającą aktualność. To dawka wciąż niegasnącej energii, melodyjnych zagrywek i dotykających rzeczywistości tekstów – wspaniale zharmonizowanych z muzyką. Po prostu absolutna perła rodzimej hard rockowej klasyki, portretująca najsłynniejszy składu Oddziału Zamkniętego w najlepszym momencie ich kariery – gdy zespół dopiero zachłysnął się sławą… Fanom tuzów polskiego rocka lat ’80 nie trzeba ani polecać, ani przedstawiać tej płyty. Reszta powinna po nią sięgnąć jak najszybciej – konsternacja na dźwięk nazwy ‘Oddział Zamknięty’ to po ostatnich trzydziestu latach całkiem spore faux pas.