Wywiad z Grzegorzem Kupczykiem (CETI)

Odświeżone logo, wzmocniony skład i wreszcie nowa płyta… CETI weszło w rok 2020 sprężystym krokiem i z pieśnią na ustach. Po obchodach trzydziestolecia działalności założonego w październiku 1989 roku zespołu przyszedł czas na nowy rozdział w jego historii. Co istotne, tym razem to rozdział pisany w języku Mickiewicza, nie zaś, jak poprzednio – Szekspira. Krążek Oczy martwych miast, który ujrzał światło dzienne w lutym tego roku, jest pierwszym od Demonów czasu (2000) polskojęzycznym albumem grupy i zarazem dwunastym w jej dorobku. Jakie refleksje towarzyszą doświadczonemu artyście w takim momencie kariery? “Muzyka jest zaborcza, ale za oddanie i miłość do niej odda się całkowicie i odda zaciągnięty dług dwukrotnie” – mówi lider CETI i jeden z najważniejszych muzyków na polskiej scenie hard rockowej i heavy metalowej, Grzegorz Kupczyk. A ten refleksyjny wątek to przecież tylko jeden z wielu, jakie mieliśmy okazję poruszyć w rozmowie… 

CETI A.D. 2020. Fot. Sławomir Jankowski

AM: Czy wobec tak wielu zmian, jakie zaszły w obrębie CETI, możemy uznać rok 2020 za nowy rozdział w Waszej historii ?

Grzegorz Kupczyk: Oj, na pewno! Po pierwsze, CETI zawsze było kwintetem – aż do tej pory – a do tego z powodów zdrowotnych musiał opuścić szeregi zespołu Mucek. To dla nas był straszny cios. Nie mogliśmy się odnaleźć. Mucek był z nami praktycznie od początku, a więc prawie 30 lat. Aktualnie jesteśmy pełni optymizmu. Udało nam się w końcu znaleźć godnego następcę Mucka, Jeremiasza Bauma, a także doskonałego gitarzystę – Jakuba Kaczmarka, który bez żadnego problemu stanął u boku Bartiego. A jako że minęło trzydzieści lat od narodzin CETI i zmieniło się tak dużo, doszliśmy do wniosku, że i logo warto odświeżyć. Wykorzystaliśmy po prostu moment, jak niegdyś Purple  czy Led Zeppelin.

AM: W jakich okolicznościach ustabilizował się nowy skład?

Grzegorz Kupczyk: Bębniarzy po Mucku mieliśmy dwóch. Niestety żaden z nich nie nadawał się do “obróbki” na dłuższą metę. Na “teraz” było OK, ale w dalszym ciągu albo okazało się, że gość nie wie, gdzie żyje, albo był personą o charakterze (delikatnie mówiąc) niebezpiecznym. Był po prostu fałszywy. Obaj panowie zostali przez zespół pożegnani i przeżegnani. Przesłuchiwaliśmy też innych, ale mimo umiejętności nie mieli „tego czegoś” w swojej grze. Uratowała nas Beata Polak (perkusistka znana ze współpracy z m. in. Wolf Spider, Tomaszem Budzyńskim, 2Tm2,3 czy Jornem Lande), polecając Jerrego. Chłopak przyszedł na próbę niesamowicie przygotowany, jakby grał z nami od roku. Byłem autentycznie w szoku. Jakuba niejako znalazł Tomek. Spotkali się w siłowni. Od słowa do słowa i okazało się, że Tomek uczył basistę z zespołu Kuby – no i zaproponował mu przesłuchanie. Kuba także szukał konkretnego grania. Gdy obaj panowie przyszli na próbę to okazał się, że i oni się znają, więc wytworzyła się fantastyczna atmosfera. Zagraliśmy wszyscy razem jak starzy bracia (śmiech)

AM: Co wnieśli do brzmienia CETI nowi muzycy i czym Was zaskoczyli? 

Grzegorz Kupczyk: Przede wszystkim świeżość. Nie znaczy to, że CETI już nie miało siły… ale to tak jak z dobrym autem. Masz fajną brykę, śmiga jak diabli, ale po iluś tam tysiącach kilometrów coś zaczyna szwankować, niedomagać.Wtedy wymieniamy części lub modyfikujemy auto i znowu jest młode (śmiech). Tutaj podobnie. Z doborem drugiego gitarzysty nosiliśmy się już ze trzy lata, ale nie mogliśmy znaleźć odpowiedniego kandydata. Nie tylko ze względu na grę, ale także (co może nawet nieco ważniejsze) charakter. Tu mamy pozytywny pakiet (śmiech). A czym nas zaskoczyli? Sprawnością i kreatywnością. W studio byłem w szoku. Nigdy przedtem nie widziałem czegoś podobnego. Zwróć uwagę, że płyta została nagrana w niecałe cztery dni!

AM: Nowa płyta Oczy martwych miast to także Twój powrót do pisania tekstów. Jakie uczucia temu towarzyszą? Czy Twój proces pisania tekstów zmienił się przez lata? Czy masz lub miałeś w przeszłości jakieś wzorce, jeśli chodzi o teksty? 

Grzegorz Kupczyk: W pierwszej chwili delikatna niepewność. Pisanie polskiego tekstu do muzyki tego typu to dość karkołomne przedsięwzięcie. Polski język źle brzmi, jest szeleszczący, świszczący. Podszedłem do pisania w dość specyficzny sposób, starając się używać synonimów czy niedomówień. Starałem się unikać także tych właśnie szelestów. Moim zdaniemudało się to idealnie. Teksty trzymają fason, nie są infantylne, a zarazem kompletnie nie przeszkadzają. Bardzo pomocni byli Marysia i Tomek. Marysia ze swoją intuicją i postrzeganiem świata oraz wrażliwością podsuwała mi tematykę, tytuły. Tak powstały teksty “Piętno”, “W dolinie światła” i “Poza czasem”. Tomek z kolei zasugerował parę zwrotów, a w studio Marysia i Tomek właściwie wymyślili pierwszą część refrenu w utworze “Piętno”. Sam proces nie zmienił się. Zmienił się punkt widzenia i wrażliwość. A jeśli chodzi o wzorce – przyznam, że niespecjalnie. Może był krótki okres fascynacji tekstami Planta, ale to było dawno i krótko (śmiech)

AM: Teksty, o których mówimy, nie napawają optymizmem. Co zainspirowało warstwę tekstową nowego krążka? 

Grzegorz Kupczyk: Proza życia, serio (śmiech) Moje obserwacje, moje przeżycia. 

AM: Jakie znaczenie ma dla Ciebie jako wokalisty powrót do śpiewania w rodzimym języku?

Grzegorz Kupczyk: Na pewno wymaga to innej interpretacji. Język angielski brzmi sam w sobie. Można zaśpiewać dosłownie o wszystkim, a i tak zabrzmi jak należy. W języku polskim niestety zabawa się kończy i trzeba podejść do interpretacji w diametralnie inny sposób.

AM: Autorem okładki nowej płyty jest niegdyś nadworny grafik polskiej sceny hard’n’heavy, Jerzy Kurczak, z którym również miałam kilka lat temu przyjemność przeprowadzić wywiad. Skąd pomysł współpracy właśnie z tym artystą przy okazji nowej płyty CETI? 

Grzegorz Kupczyk: To pomysł szefowej MMP. Zapytała, czy nie chcielibyśmy spróbować. Ja jestem zawsze otwarty na eksperymenty. Nawet nie wiedziałem, że Jurek jeszcze maluje (śmiech). Zaproponowaliśmy z Tomkiem projekt, Tomek dorysował i zaproponował jeszcze parę drobiazgów łącznie z główną postacią – i mamy odjazd. Nieco komiksowa, ale idealna w znaczeniu komercyjnym i wizualnym. Ta okładka rzuca się w oczy z kilku metrów. Doskonale spasowali się obaj panowie, a więc także nasz nadworny grafik Piotr Szafraniec, który do tej pory robił nam okładki. Zapytaliśmy czy ma coś przeciw, odpowiedział ze nie i poszło. Efekt jest piorunujący. Oczywiście okładkę konsultowałem także – albo nawet przede wszystkim – z Marysią i Bartim, bo taka grafika to nowość w CETI. Pełna akceptacja, więc poszło (śmiech).

AM: Czy nie obawiasz się uznania okładki i zawartych na niej motywów religijnych za kontrowersyjne? Jaka idea przyświeca takiej właśnie oprawie graficznej nowego wydawnictwa? 

Grzegorz Kupczyk: Jeżeli ktoś nazwie tę okładkę na przykład obrazoburczą – nazwę go głupcem. Okładka nie ma żadnych podtekstów religijnych w negatywnym znaczeniu tego słowa. Temat grafiki jest oczywisty – świat wymyka się spod kontroli, Jezus to widzi i płacze z tego powodu krwistymi łzami. Wszystko się wali… apokalipsa?Trudno powiedzieć. Ale na pewno nie ma tutaj niczego, co urażałoby czyjekolwiek uczucia. Mało tego, zawarte tutaj puzzle będące symbolem harmonii i ładu także są pomieszane i nieskładne. Czyż może być lepszy przekaz?

AM: W zeszłym roku ukazała się Twoja płyta Memories II, zawierająca akustyczne wersje znanych rockowych klasyków. Gdybyś przy okazji kolejnego wydawnictwa tego typu chciał zaskoczyć czymś słuchaczy, co znaleźlibyśmy na hipotetycznym Memories III?

Grzegorz Kupczyk: Może standardy jazzowe?

AM: Ostatnio sporo występujesz solowo, prezentując w akustycznej oprawie m.in. utwory klasycznego składu Turbo. Wcześniej wracałeś do tego repertuaru także podczas koncertów projektu Last Warrior. Jakich uczuć doznajesz, wracając po latach do utworów, które stanowiły kamienie milowe na Twojej artystycznej drodze? 

Grzegorz Kupczyk: To rodzaj doskonałej zabawy. Te wieczory – recitale maja niesamowity klimat, urok. Co więcej, okazało się, że jest ogromne zapotrzebowanie na takie recitale. Ludzie chcą, wręcz domagają się tych utworów w moim wykonaniu. Zrobiłem więc ukłon w stronę fanów i bardzo dobrym efektem.

Fot. Sławomir J

AM: Zeszły rok to także 30-lecie CETI. Jak podsumowałbyś te trzydzieści lat? 

Grzegorz Kupczyk: Szkoła życia. Doświadczenie… Można by tak wymieniać wiele, ale te słowa przychodzą mi do głowy w pierwszej kolejności.

AM: CETI ma swoją specyfikę zarówno pod kątem brzmienia, jak i niejednokrotnie dość mrocznych tekstów. Czy nie kusiło Was przez lata, aby zboczyć z tego kursu w stronę łatwiejszej w odbiorze, bardziej banalnej – a co za tym idzie, bardziej komercyjnej – odmiany rocka? 

Grzegorz Kupczyk: Nie! Na pewno nie pod nazwą CETI. Możemy sobie pozwolić na różne projekty poza zespołem, firmowane własnym nazwiskiem, ale nigdy jako CETI. Ten zespół stoi twardo na ziemi i mamy swoją tożsamość, która jest dla nas bardzo ważna.

AM: Mówiąc o CETI, myślimy o utworach często niełatwych, poważnych, komentujących mroczną stronę ludzkiej natury. Fani znają Was jednak jako grupę przyjacielskich, uśmiechniętych ludzi, czerpiących z muzyki olbrzymią radość…

Grzegorz Kupczyk: Staramy się, aby w zespole było jak w rodzinie. Przyjaźnimy się, a w każdym razie staramy się zaprzyjaźnić – szczególnie teraz gdy jest nowy skład. Z Marysią, Bartim, Muckiem i Tomkiem zjedliśmy już niejedną przysłowiową beczkę soli. Każdy z nas ma przecież także swoje życie prywatne, swoje problemy. Staramy się jednak nie przenosić ich na kanwę zespołu. Jeżeli jednak tak się stanie, to staramy się sobie  wzajemnie pomóc, wesprzeć się. Nie zawsze to się udaje, czasem nawet to wręcz pieprzy sprawę, ale tak bywa w każdej dobrej rodzinie. Świat nie jest idealny.

AM: Jak sądzisz, w czym tkwi sekret długowieczności zespołu CETI i Twojej jako artysty? 

Grzegorz Kupczyk: Determinacja, oddanie sprawie. Zdolność poświęcenia wszystkiego, jeżeli zajdzie taka potrzeba. Muzyka jest zaborcza, ale za oddanie i miłość do niej odda się całkowicie i odda zaciągnięty dług dwukrotnie.

AM: Niedawno, bo w zeszłym roku, ukazała się na rynku wydawniczym książka pióra Filipa Bogaczyka Zetrzyj krew i graj dalej – historia zespołu Turbo. Jaki udział miałeś w jej powstawaniu?

Grzegorz Kupczyk: To przede wszystkim praca i poświęcenie Filipa. Ja tylko odpowiadałem i dostarczałem materiały. Okazało się bowiem, że mam materiały tak unikatowe, że nikt nie był w stanie mi dorównać (śmiech)

AM: Wiele lat temu w jednym z wywiadów wspominałeś o pomyśle napisania własnej książki na temat historii zespołu Turbo…

Grzegorz Kupczyk: Taka książka ma się ukazać, tylko wstrzymałem ją, bo może zaowocować kilkoma rozwodami czy nawet sprawami sądowymi (śmiech) Ta Filipa jest wygładzona, pozbawiona tych “smaczków”. Filip zrobił to celowo i chyba dobrze (śmiech) Po co rozbijać ludziom życie na starość (śmiech)

AM: Gdybyś mógł porozmawiać ze sobą sprzed lat, udzielić rady 24-letniemu Grzegorzowi przystępującemu do sesji nagraniowych Dorosłych dzieci – co chciałbyś mu przekazać? 

Grzegorz Kupczyk: (śmiech) Na pewno, że ma spadać z Turbo zaraz po nagraniu Kawalerii… (śmiech)

AM: Nostalgia na bok – jakie są plany CETI i Twoje na najbliższe miesiące? 

Grzegorz Kupczyk: Solidnie przygotowujemy się do koncertów. Pierwsze już w marcu 2020, kilka w lipcu, a trasa na przełomie września i października 2020. Chcę, aby płyta się osłuchała i uleżała. Wtedy będzie co promować. Nic na wariata (śmiech) A Wy trzymajcie kciuki!


Oficjalna strona CETI

CETI na Facebooku

Advertisement